Wobler to klasyk wśród przynęt spinningowych. Znany i stosowany jest od setek lat. Nie oznacza to oczywiście, że już kilka wieków temu można było spotkać nad wodą spinningistów używających tego rodzaju przynęt. Co więcej, i samych spinningistów spotkać nie było można. Po prostu, ze względów nazwijmy to technicznych, nie łowiono tą metodą. Brakowało kołowrotków nadających się do spinningowania, a przede wszystkim długich, mocnych, a przy tym cienkich linek. Brak takich linek nie przeszkadzał jednak w łowieniu na woblery. Po prostu łowiono na trolling. Tu wystarczało dosłownie kilka metrów mocnego sznurka, by poprowadzić woblera za łodzią. Z resztą podobnie było z błystkami wahadłowymi.
Dziś nie mamy takich problemów. Sprzętu w cenie dostępnej dla każdego nie brakuje i możemy do woli łowić metodą spinningową. Także na woblery. A co z samymi woblerami. Wszak wśród wędkarzy nie brakuje pasjonatów wykonujących własnoręcznie te przynęty. Czy w dobie pełnych półek warto jeszcze dłubać samemu te „wynalazki”. Czy warto poświęcać czas i pieniądze, gdy relatywnie zarabiamy już tyle, że stać nas na zakup woblerów czołowych marek, a jak ktoś chce zaoszczędzić, to na Aliexpresie można dosłownie za grosze (ceny zaczynają się od kilku złotych) zakupić całkiem udane konstrukcje? Przecież czasy permanentnych niedoborów, gdy własnoręczne wykonywanie akcesoriów wędkarskich było na porządku dziennym, należą do słusznie minionych i nad wodą coraz trudniej spotkać kogoś je pamiętającego. Czy robienie woblerów hand made ma jeszcze sens?
Odpowiedź na to pytanie, przynajmniej dla twórców woblerów, ale nie tylko, jest oczywista i brzmi: Jasne, że tak! I to przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze uciecha z przechytrzenia drapieżnika własnoręcznie wykonaną przynętą. To nie to samo, co złowienie nawet okazałej sztuki na „kupnego” woblera. Tu w całej okazałości objawia się nasza wędkarska wiedza i kunszt. Nie jesteśmy już jednym z bandy wędkarskich frajerów wydających majątek na przynęty na które g. łowią. Awansujemy do grona prawdziwych fachowców. I to nie tylko we własnych oczach. Jako twórca udanych woblerków zyskujemy także uznanie i szacunek w środowisku. A najfajniejsze to chyba jest gdy usłyszymy, tak przypadkiem i okrężną drogą, że np. w niedzielę to słabo brało, i tylko Tadzik połowił. Ale on miał woblera od Kazika, czyli Twojego, to nie ma się co dziwić.
To takie powody bardziej psychologiczne, ale są także takie bezpośrednio wpływające na skuteczność łowienia. Przy odrobinie wprawy w rękach i w miarę zdobywania wiedzy i doświadczenia jesteśmy w stanie wykonać wobler na każdą okazję. Dobrać wielkość, kształt, akcję, kolor do specyfiki naszych ulubionych łowisk czy poławianych gatunków ryb. I jeszcze jedna kwestia. Nie zawsze możemy wyskoczyć nad wodę. A to czasu nie ma, a to pogoda nie ta, czy przysłowiowe długie jesienno-zimowe wieczory, w które nie bardzo jest co robić. Wtedy zawsze możemy postrugać woblery. To fajne hobby i zachęcam wszystkich, by spróbowali swoich sił w tej dziedzinie. Dla własnej przyjemności, ale nie koniecznie tylko dla niej. Może się okazać, że mamy do tego dryg, nasze woblery nabiorą statusu kultowych i da się na nich zwyczajnie zarobić.
A jak zrobić wobler? Jak rozpocząć własnoręczne robienie udanych woblerów? Gdzie wszyscy początkujący „producenci woblerów” znajdą pożyteczne, sensowne rady? Wszystkich zainteresowanych odsyłam na blog wędkarski Moje Trofea (mojetrofea.pl). Znajdziecie tam dwuczęściowy artykuł na temat robienia woblerów opisujący proces od momentu strugania po malowanie i zbrojenie. Dużo zdjęć i pożytecznych rad, przystępnie i sensownie. Polecam!